Już od samego początku była wielka ekscytacja - bo niby jak bez ulic i
samochodów można poruszać się po mieście, bo niby jak można ulice zastąpić
kanałami wodnymi.
Ale zacznijmy
od
początku. Plan był dosyć
prosty -
zostawiamy samochód na parkingu przed Wenecją i zaczynamy
zwiedzać, ale dzień
przed wycieczką polecono nam troszkę inne rozwiązanie, aby uatrakcyjnić naszą podróż. Zgodnie ze wskazówkami
udaliśmy się do
miejscowości Punta
Sabbioni, skąd odpływają
statki, łodzie i promy, które
cumują niedaleko jednej
z kluczowych
atrakcji Wenecji - Mostu Westchnień. Znalezienie miejsca
parkingowego w Punta
Sabbioni tuż przy samym porcie, nie
stanowiło żadnego problemu. Całodniowy koszt pozostawienia
samochodu to ok 10
Euro i większość parkingów oferowało zbliżoną opłatę. W odległości 200 metrów od
strefy
parkingowej znajdowało się wiele biur najróżniejszych armatorów
oferujących
„rejs” do Wenecji. Tutaj ceny zaczynały się od 7 do 15 Euro. Warto dodać, iż te
oferty za 15 Euro dotyczyły biletów dziennych obowiązujących na
wszystkich
tramwajach wodnych pływających
już w
samej Wenecji (miejskie statki i tramwaje oznaczone niebieskimi
literami Actv).
My wybraliśmy prywatnego
armatora. Samo dopłynięcie do Wenecji trwało ok 30 minut i było dodatkową
atrakcją,
jeżeli dodać jeszcze możliwość kupienia na pokładzie pysznej
włoskiej
kawy. Tak jak wcześniej
pisaliśmy
statek zatrzymuje się w centrum Wenecji, tuż przy Moście
Westchnień, a stamtąd
już prosta droga do zwiedzania tej magicznej perełki
architektury. Miejsc do
zobaczenia jest bardzo wiele, Plac
Św Marka, Pałac Dożów, Kanał Grande, Most Rialto itd. Wszędzie tam tętni
życie, w restauracjach
rozbrzmiewa muzyka na żywo a wszędzie unosi się zapach espresso
i gorącej
pizzy. Nas urzekły
najbardziej
nieuczęszczane uliczki, do których docieraliśmy przez przypadek,
gdzie można
było zobaczyć mieszkańców uciekających przed turystami,
wywieszone pranie,
popękane kamieniczki ubrane w stare zniszczone drzwi i okna.
Właśnie w tych
małych enklawach spokoju udało nam się zrobić parę zdjęć, które
i tak nigdy nie
oddadzą tego co dane nam było tam poczuć
- nastroju i klimatu spokoju i ciszy „chowającej się”
przed gwarem
zwiedzających i głośnych dyskusji Włochów. Poszukując atrakcji
nieustannie
błądziliśmy i gubiliśmy się -
co zresztą
miało swój urok - bo
przecież głośne kłótnie
na temat „tu już byliśmy,
przecież szliśmy już tamtędy, ten most już był” zupełnie inaczej
brzmią we
Włoszech i idealnie wtapiają się w klimat tamtejszych miast i
miasteczek. Spacerowanie
bez mapy zaprowadziło nas
do małej klimatycznej
restauracyjki z
przepyszną pizzą - nie
możemy jej nawet
polecić, bo nie pamiętamy jak tam trafiliśmy, jak się nazywała i
jak udało nam się wrócić
z powrotem do portu. Dla
osób, które jeszcze nie zwiedzały Italii, istotna informacja o
tzw. Coperto, które
jest doliczane
zwyczajowo do rachunku,
jako koszt
przygotowania stolika. W
okolicach godziny
18.00 odpływał ostatni wodny tramwaj naszego armatora, wcześniej krótka chwila na
zakup pamiątkowej
weneckiej maski, a potem
ostatnie
spojrzenie, ostatnie zdjęcia i powrót.
Jedno jest pewne - z pewnością tam wrócimy, ale dalej nie
będziemy mieć ze sobą
mapy, damy się poprowadzić Wenecji. Niech sama pokaże co jeszcze kryje w swoich zakamarkach.Bluza - dzianinowe Spodnie - zara Bluzka - ryder_l Buty - new balance |
0 komentarze: